Mieszkanie w bloku ma tylko jedną wadę: brak zalet.
Po całym tygodniu wstawania do pracy, do dentysty, na pocztę, czy chociażby do kubła ze śmieciami, RANO, przychodzi upragniony #weekend. Wyczekiwany od (bój się Boga) poniedziałku do (chwała Bogu) piątku. Człowiek gotów pomyśleć:
"jutro sobota! o fuck, ale się wyśpię! ale odpocznę! ale się wychilluję! "
Albo i nie. Bo ten człowiek mieszka, kurwa, w bloku...
W bloku, w którym zaraz za ścianą urzęduje urocza sześcioosobowa rodzina, z której 1/2 jej członków to równie wspaniałe dzieciąteczka o skalach głosów swoich ślicznych, rozdartych, małych jap, których nie powstydziłaby się ś.p.
Whitney.
Żeby tego było mało sąsiedzi z naprzeciwka uznali, że nie ma lepszego momentu na zasrany remont, wymianę kabiny prysznicowej na nową czy montowanie nowej umywalki, niż środek zasranej zimy. Dlaczego więc nie zabrać się za pracę i wiercenie w jebanej ścianie w jedyny wolny dzień tygodnia już od jebanego, bladego świtu?
Widzi ktoś jakieś przeciwwskazania? Ja nie widzę najmniejszych.
Zanim jednak rodzina Państwa X zacznie tłuc się wiertarkami i młotkami, to Babcia Y mieszkająca pod nimi co sobotę z rana słucha transmisji Myszy Świętej. Podejrzewam, że słyszę to nie tylko ja i mieszkający w następnych czterech blokach niczemu winni ludzie, a całe osiedle, bo napierdala basem tak, że w momencie
Podniesienia, czuję się wręcz zobligowana żeby uklęknąć.
Ale to jeszcze nic! Najlepsze są słyszalne niemal w HD kłótnie i fuck'i, którymi
from time to time radośnie obrzucają się sąsiedzi z dołu. To jest hit! Jakbym miała trochę więcej czasu, to zaczęłabym pisać na ich podstawie scenariusze do brazylijskich telenoweli, może nawet udałoby się to jakoś opchnąć w necie za jakiś grosz, próbował ktoś kiedyś?
***
Brakuje tylko studentów, którzy w bloku obok urządziliby sobie siedzibę stowarzyszenia...
A.