***
Nie było mnie chwilę tutaj. Na usprawiedliwienie mogę dodać, że w zasadzie, to nie było MNIE wcale. Trochę dosłownie a bardziej w przenośni. Szara rzeczywistość dopadła i pochłonęła mnie do tego stopnia, że w sumie, to jest mi, k*rwa, wszystko jedno powoli.
Wiecie jak ja wyglądam teraz? Jakby mnie niewidome dziecko kredą na płocie narysowało.
- paznokcie: obgryzione i wyskubane do samej skóry
- włosy: suche i rozdwojone (a w sumie to prawie wcale ich nie ma)
- waga: jakieś 548956214 kg (4 dni temu minęła kolejna rocznica od kiedy "od jutra się odchudzam")
Pewnie mogłabym jeszcze coś dodać, ale wystarczy tego autodissu.
Zresztą nie o tym miało być.
***
Remont. Bo tym od dłuższego czasu żyję. To doprowadza mnie do szału. Sprawia, że tracę wiarę w ludzi. Oraz gromadzi uczucia, o których wolałabym nie teraz...
Dla tych co nie wiedzą (i głęboko wierzą):
~ REMONT: jest to wykonywanie w istniejącym obiekcie budowlanym, robót polegających na odtworzeniu stanu pierwotnego (art. 3 pkt 8 prawa budowlanego). Taka definicja odróżnia remont od robót polegających na modernizacji, rozbudowie, nadbudowie czy przebudowie obiektu budowlanego.
Tyle jeśli chodzi o teorię. Jeśli natomiast o rzeczywistości mowa..
~ REMONT: jest to wykonywanie w istniejącym obiekcie budowlanym, niekończących się robót polegających na żałosnych i nierealnych próbach odtworzenia stanu pierwotnego. Robót, które generują szereg kolejnych syfiastych prac oraz narażają na utratę życia lub - w bardziej optymistycznej wersji - zdrowia.
Odkąd remont dzieje się w moim domu, dzieje się też sporo innego złego.
Zdążyłam już spaść ze schodów (schodów, których nie ma), z drabiny, dostać po łbie drzwiami (#truestory), połknąć 8 ton pyłu powstałego przy szlifowaniu gładzi, oberwać roletą, karniszem, a o notorycznym obijaniu kolanem o kanty wszystkiego nie wspomnę.
Moje życie towarzyskie umarło. Wypłaty też giną w niewyjaśnionych okolicznościach natychmiast po tym jak wpływają na konto.
Szkoda, ku*wa, słów.
A.