niedziela, 24 grudnia 2017

"w TAKIM dniu nikt nie powinien być sam" - co to za bullshit?!..

Co to w ogóle znaczy?! Czyli 17stego stycznia w środę już można być samotnym?! Wtedy jest OKej? Kto wymyśla te debilne frazy?

Nie próbuję bojkotować Świąt Bożego Narodzenia - w żadnym razie, ale jak ja słyszę zewsząd to medialne napędzanie na spędzanie czasu z ludźmi, z którymi czasem po prostu zwyczajnie nie chcemy albo jeszcze z 4 milionów innych powodów nie możemy się widzieć, to tego typu teksty wcale nie działają budująco na ludzi spędzających Wigilię solo - przeciwnie: mnie by to tylko dobiło. No bo niby czemu nie mogę być 24.12 sama?
A może ja chcę? A może nie mam wyjścia? A może, ku*wa, jeszcze coś innego?!

Tak czy siak: Wesołych Świąt!

A.

czwartek, 5 października 2017

nie dajcie sobie wmówić, że nieszczęścia chodzą parami...

- nieszczęścia ZAPIERDA**JĄ stadami! 

***

Nie było mnie chwilę tutaj. Na usprawiedliwienie mogę dodać, że w zasadzie, to nie było MNIE wcale. Trochę dosłownie a bardziej w przenośni. Szara rzeczywistość dopadła i pochłonęła mnie do tego stopnia, że w sumie, to jest mi, k*rwa, wszystko jedno powoli. 

Wiecie jak ja wyglądam teraz? Jakby mnie niewidome dziecko kredą na płocie narysowało.
- paznokcie: obgryzione i wyskubane do samej skóry
- włosy: suche i rozdwojone (a w sumie to prawie wcale ich nie ma)
- waga: jakieś 548956214 kg (4 dni temu minęła kolejna rocznica od kiedy "od jutra się odchudzam")

Pewnie mogłabym jeszcze coś dodać, ale wystarczy tego autodissu.
Zresztą nie o tym miało być.

***

Remont. Bo tym od dłuższego czasu żyję. To doprowadza mnie do szału. Sprawia, że tracę wiarę w ludzi. Oraz gromadzi uczucia, o których wolałabym nie teraz... 

Dla tych co nie wiedzą (i głęboko wierzą):

~ REMONT:  jest to wykonywanie w istniejącym obiekcie budowlanym, robót polegających na odtworzeniu stanu pierwotnego (art. 3 pkt 8 prawa budowlanego). Taka definicja odróżnia remont od robót polegających na modernizacji, rozbudowie, nadbudowie czy przebudowie obiektu budowlanego.   

Tyle jeśli chodzi o teorię. Jeśli natomiast o rzeczywistości mowa..


~ REMONT: jest to wykonywanie w istniejącym obiekcie budowlanym, niekończących się robót polegających na żałosnych i nierealnych próbach odtworzenia stanu pierwotnego. Robót, które generują szereg kolejnych syfiastych prac oraz narażają na utratę życia lub - w bardziej optymistycznej wersji - zdrowia.  

Odkąd remont dzieje się w moim domu, dzieje się też sporo innego złego.
Zdążyłam już spaść ze schodów (schodów, których nie ma), z drabiny, dostać po łbie drzwiami (#truestory), połknąć 8 ton pyłu powstałego przy szlifowaniu gładzi, oberwać roletą, karniszem, a o notorycznym obijaniu kolanem o kanty wszystkiego nie wspomnę. 

Moje życie towarzyskie umarło. Wypłaty też giną w niewyjaśnionych okolicznościach natychmiast po tym jak wpływają na konto. 

Szkoda, ku*wa, słów. 

A. 

piątek, 17 lutego 2017

"#kot nie lubi ludzi, #kot się z reguły nie przywiązuje, #kot się bardzo łatwo nudzi, #kot się niczym nie przejmuje", czyli Międzynarodowy Dzień Kota

Tomasz Olbratowski stwierdził w porannym felietonie w RMFie, że "ludzie dzielą się na tych co mają kota i na tych co kota nie mają.". Bardzo trafne.

Ja mam kota. Właściwie kotkę. Jest nieco walniętym stworzeniem i tego nie można jej odjąć, ale jest członkiem mojego gangu i uwielbiam ją. 

Kilka razy zastanawiałam się nad tym co w niej siedzi - nie doszłam do żadnych wniosków. 
To jest stworzenie odseparowane w zasadzie od reszty świata. Jedyny kontakt jaki miała z dziką naturą, to lot podczas wypadania z okna i późniejsze koczowanie pod zawieszeniem samochodu sąsiadów do momentu aż jej nie znalazłam. Poza tym? Cztery ściany na jednym z ostatnich pięter w jednym z osiedlowych bloków. Ona biega, cieszy się, śpi i odpoczywa w jednym miejscu i ciągle przebywa z tymi samymi ludźmi. Ona musi gonić wokół własnej osi, jeśli chce się bardziej rozpędzić, bo w przeciwnym razie skończyłoby się z głową w ścianie. Ona przeżyła upadek z trzeciego piętra. Ona mieszka tylko ze mną i z K. - no, jak ona ma być normalna?




A.



sobota, 11 lutego 2017

"powiedzą ci sąsiedzi, co masz wyznać na spowiedzi"

Mieszkanie w bloku ma tylko jedną wadę: brak zalet.

Po całym tygodniu wstawania do pracy, do dentysty, na pocztę, czy chociażby do kubła ze śmieciami, RANO, przychodzi upragniony #weekend. Wyczekiwany od (bój się Boga) poniedziałku do (chwała Bogu) piątku. Człowiek gotów pomyśleć: "jutro sobota! o fuck, ale się wyśpię! ale odpocznę! ale się wychilluję! " 

Albo i nie. Bo ten człowiek mieszka, kurwa, w bloku...

W bloku, w którym zaraz za ścianą urzęduje urocza sześcioosobowa rodzina, z której 1/2 jej członków to równie wspaniałe dzieciąteczka o skalach głosów swoich ślicznych, rozdartych, małych jap, których nie powstydziłaby się ś.p. Whitney.

Żeby tego było mało sąsiedzi z naprzeciwka uznali, że nie ma lepszego momentu na zasrany remont, wymianę kabiny prysznicowej na nową czy montowanie nowej umywalki, niż środek zasranej zimy. Dlaczego więc nie zabrać się za pracę i wiercenie w jebanej ścianie w jedyny wolny dzień tygodnia już od jebanego, bladego świtu?

Widzi ktoś jakieś przeciwwskazania? Ja nie widzę najmniejszych.

Zanim jednak rodzina Państwa X zacznie tłuc się wiertarkami i młotkami, to Babcia Y mieszkająca pod nimi co sobotę z rana słucha transmisji Myszy Świętej. Podejrzewam, że słyszę to nie tylko ja i mieszkający w następnych czterech blokach niczemu winni ludzie, a całe osiedle, bo napierdala basem tak, że w momencie Podniesienia, czuję się wręcz zobligowana żeby uklęknąć.

Ale to jeszcze nic! Najlepsze są słyszalne niemal w HD kłótnie i fuck'i, którymi from time to time radośnie obrzucają się sąsiedzi z dołu. To jest hit! Jakbym miała trochę więcej czasu, to zaczęłabym pisać na ich podstawie scenariusze do brazylijskich telenoweli, może nawet udałoby się to jakoś opchnąć w necie za jakiś grosz, próbował ktoś kiedyś?

***

Brakuje tylko studentów, którzy w bloku obok urządziliby sobie siedzibę stowarzyszenia...





A.


środa, 1 lutego 2017

każdy z nas ma w sobie coś ze słomianego wdowca, nieprawdaż?

***To co poniżej nie jest moje, ale zdecydowanie mogłoby być. Z drobnymi niuansami co prawda (naprawdę wręcz kosmetycznymi) - mam kota i nie mam wanny...

Podejrzewam, że w tym krótkim streszczeniu tygodnia, z początku nad wyraz pewnego siebie i ochoczo nastawionego do codziennych, rutynowych i przecież takich banalnie prostych czynności, Pana X (bo pojęcia nie mam kim jest geniusz, który to tak trafnie i błyskotliwie opisał), każdy znajdzie coś dla siebie. Odważę się nawet stwierdzenia, że każdy znajdzie siebie.

Wpadłam na ten tekst już kilka lat temu, potem o tym zupełnie zapomniałam, a teraz (kiedy sama niejednokrotnie znajduję się w podobnej sytuacji) natrafiłam na niego znowu. Przypadek? Nie sądzę.
Łapcie!***





Zostałem sam. Żona wyjechała na tydzień. Całkiem przyjemna odmiana. Myślę, że razem z psem miło spędzimy te dni.

PONIEDZIAŁEK

DOKŁADNIE zaplanowałem rozkład zajęć. Wiem, o której będę wstawał, ile czasu poświęcę na poranną toaletę i śniadanie. Policzyłem, ile zajmie mi zmywanie, sprzątanie, wyprowadzanie psa, zakupy i gotowanie.
Jestem miło zaskoczony, że mimo wszystko zostaje mi mnóstwo wolnego czasu. Nie wiem, dlaczego prowadzenie domu jest dla kobiet takim problemem, skoro można tak szybko się z tym uporać. Wystarczy odpowiednio zorganizować sobie pracę.
Na kolację zafundowałem sobie i psu po steku. Żeby stworzyć miły nastrój, ładnie nakryłem do stołu. Ustawiłem wazon z różami i zapaliłem świecę.
Pies na przystawkę dostał pasztet z kaczki, potem główne danie udekorowane warzywami, a na deser ciasteczka. Ja popijam wino i palę dobre cygaro.
Dawno nie czułem się tak dobrze.

WTOREK

MUSZĘ jeszcze raz przemyśleć rozkład dnia. Zdaje się, że wymaga kilku drobnych poprawek.
Wyjaśniłem psu, że nie codziennie jest święto, dlatego nie może się spodziewać, że zawsze będzie jadł przystawki i inne dania z trzech różnych misek, które ja muszę myć.
Przy śniadaniu zauważyłem, że picie soku ze świeżych pomarańczy ma jedną zasadniczą wadę. Za każdym razem trzeba potem myć wyciskarkę. Jak rozwiązać ten problem? Trzeba przygotować sok na dwa dni - wtedy wyciskarkę myje się dwa razy rzadziej.
Odkrycie dnia: parówki można odgrzewać w zupie. W ten sposób ma się jeden garnek mniej do zmywania.
Na pewno nie będę codziennie biegał z odkurzaczem tak jak chciała żona. Raz na dwa dni to aż nadto. Muszę tylko pamiętać, żeby zdejmować buty, a psu wycierać łapy. Poza tym czuję się świetnie.

ŚRODA

MAM wrażenie, że prowadzenie domu zajmuje jednak więcej czasu, niż przypuszczałem. Będę musiał zrewidować swoją strategię.
I tak: przyniosłem z baru kilka gotowych dań - w ten sposób nie stracę w kuchni aż tyle czasu. Przygotowanie posiłku nigdy nie powinno trwać dłużej niż jedzenie.
Kolejny problem to słanie łóżka. Najpierw trzeba się z niego wygrzebać, potem wywietrzyć sypialnię, a na końcu jeszcze równo ułożyć pościel - zawracanie głowy. Nie uważam, żeby codzienne słanie łóżka było konieczne, zwłaszcza, że i tak wieczorem człowiek musi się do niego położyć. W sumie wydaje się, że jest to czynność zupełnie pozbawiona sensu.
Zrezygnowałem też z przygotowywania osobnych posiłków dla psa i kupiłem gotowe jedzenie w puszkach. Pies trochę się krzywił, ale cóż... Skoro ja mogę się obyć bez domowych obiadków, on też nie powinien grymasić.

CZWARTEK

KONIEC z wyciskaniem soku z pomarańczy! To nie do wiary, że z tym niewinnie wyglądającym owocem jest aż tyle zachodu. Kupię sobie gotowy sok w butelkach.
Odkrycie dnia: udało mi się przespać noc i wysunąć się z łóżka prawie nie naruszając pościeli. Rano musiałem tylko wygładzić narzutę. Oczywiście jest to kwestia wprawy i w czasie snu nie można się za często przewracać z boku na bok. Trochę bolą mnie plecy, ale gorący prysznic powinien pomóc.
Zrezygnowałem z codziennego golenia, bo to zwykła strata czasu. Zyskałem przez to cenne minuty, których moja żona nigdy nie traci, bo nie ma zarostu.
Kolejne odkrycie: nie ma sensu za każdym razem jeść z czystego talerza. Ciągłe zmywanie zaczyna mi działać na nerwy.
Pies też może jeść z jednej miski... w końcu to tylko zwierzę.
UWAGA: doszedłem do wniosku, że odkurzać trzeba najwyżej raz w tygodniu. Parówki na obiad i na kolację.

PIĄTEK

KONIEC z sokiem pomarańczowym! Za dużo dźwigania.
Odkryłem następującą rzecz: rano parówki smakują całkiem nieźle, po południu gorzej, a wieczorem w ogóle. Poza tym, jeśli żywić się nimi dłużej niż przez dwa dni z rzędu, mogą wywoływać lekkie mdłości.
Pies dostał suchą karmę. Jest równie pożywna, a miska nie jest popaćkana.
Z kolei ja zacząłem jeść zupę prosto z garnka. Smakuje tak samo, a nie trzeba brudzić talerza ani chochli. Teraz już nie czuję się tak, jakbym był automatyczną zmywarką do naczyń.
Przestałem wycierać podłogę w kuchni. Ta czynność irytowała mnie tak samo jak słanie łóżka.
UWAGA: Żegnajcie puszki!!! Nie będę brudził sobie otwieracza.

SOBOTA

Po co wieczorem zdejmować ubranie, skoro rano znów trzeba je włożyć? Zamiast marnować czas, lepiej trochę dłużej poleżeć. Przy okazji można zrezygnować z kołdry i odpadnie kłopot z jej porannym układaniem.
Pies nakruszył na podłogę. Zbeształem go. Powiedziałem, że nie jestem jego służącym.
Dziwne - nagle zdałem sobie sprawę, że moja żona też tak czasem do mnie mówi.
Powinienem dziś się ogolić, ale jakoś nie mam ochoty. Nerwy mam napięte jak postronki.
Na śniadanie zjem tylko to, co nie wymaga rozpakowywania, otwierania, krojenia, smarowania, gotowania ani mieszania. Wszystkie te czynności doprowadzają mnie do rozpaczy.
Plan na dziś: obiad zjem prosto z torebki, nachylony nad zlewem. Żadnych talerzy, sztućców, obrusów i innych głupot.
Trochę bolą mnie dziąsła. Pewnie jem za mało owoców, ale nie chce mi się ich taszczyć ze sklepu. Może to początek szkorbutu?
Po południu zadzwoniła żona i spytała, czy umyłem okna i zrobiłem pranie. Wybuchnąłem histerycznym śmiechem. Powiedziałem jej, że nie mam czasu na takie rzeczy.
Jest pewien problem z wanną. Odpływ zatkał się makaronem. Ale niespecjalnie się martwię. I tak przestałem się kąpać.
UWAGA: jem teraz razem z psem, prosto z lodówki. Musimy się spieszyć, żeby zbyt długo nie trzymać jej otwartej.

NIEDZIELA

OGLĄDALIŚMY z psem telewizję z łóżka. Na ekranie różni ludzie zajadali przeróżne smakołyki, a my tylko z zazdrością przełykaliśmy ślinkę. Obaj jesteśmy osłabieni i drażliwi. Rano zjedliśmy coś z psiej miski, ale żadnemu z nas to nie smakowało.
Naprawdę powinienem się umyć, ogolić, uczesać, zrobić psu jeść, wyjść z nim na spacer, pozmywać, posprzątać, pójść po zakupy, ale po prostu nie mogę wykrzesać z siebie dość sił.
Mam problemy z utrzymaniem równowagi, zaczyna szwankować wzrok.
Pies zupełnie przestał merdać ogonem.
Pchani resztką instynktu samozachowawczego, wyczołgujemy się z łóżka i idziemy do restauracji, gdzie przez ponad godzinę jemy różne pyszności. Korzystamy z wielu talerzy, bo przecież nie musimy ich myć.
Później lądujemy w hotelu. Pokój jest wysprzątany, czysty i przytulny. Wreszcie znalazłem sposób na zmorę tych okropnych domowych obowiązków.

Ciekawe, czy kiedykolwiek przyszło to do głowy mojej żonie?

Mnie chwyta za serce, a Ciebie?  ;-)

A.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

przyszłam tutaj. znowu.

Mam rodzinę. Tak sądzę. Znajomych mam (mam nadzieję, że oni o tym wiedzą). Nie jestem tutaj dlatego, że mam trądzik na całej twarzy i odstaję od społeczeństwa do tego stopnia, 
że w rzeczywistości słucha i rozumie mnie tylko mój #kot lub własne odbicie w lustrze. 
A przynajmniej nie tylko dlatego. 
O ile grany przez Dorocińskiego, Borys w "Pod mocnym aniołem" pije bo lubi, to ja jestem tutaj, bo też po prostu lubię. 
I chcę. I mogę. I mam czas. I nie muszę się nikomu z tego tłumaczyć. 
I tak w ogóle to #dzieńdobry, bo chyba od tego powinnam zacząć. 



witam się z Wami, aloha!


Już tutaj byłam. Nawet kilka razy zdaje się. Tyle tylko, że miałam wtedy 16 lat i byłam na etapie, w którym mieć poważny problem, znaczyło nie mieć drugiej skarpety do pary. Teraz jestem większa, mądrzejsza i wiem, że brak skarpety do pary, to nie jest problem, to tragedia! Dla niektórych dwie jednakowe skarpety w moim wydaniu wyglądają czasami zabawnie, nie umiem sobie wyobrazić co by było gdybym miała dwie różne. Dobra, who cares?..

Wracając do słynnego i nuconego przez wielu Polaków na różnych etapach życia, fragmentu równie znanej piosenki równie znanego zespołu "(...)co ja robię tu" ,rzeczę krótko, odpoczywam. Zbieram myśli. Uciekam. Wracam. Przychodzę. Odchodzę. Chowam się i pokazuję. Jestem. I zapowiada się, że zostanę na dłużej. 

Nie będę opisywać tego jak świetnie ubiłam śmietanę, jakie mam cudne nowe sandałki czy gdzież mnie to znowu nie poniosło i czego to ja zajebistego nie zobaczyłam. Dlaczego? Bo ja nie ubiję śmietany lepiej od Anki Starmach, nie kupię ładniejszych sandałków od Jessici Mercedes i nie odwiedzę bardziej egzotycznego miejsca niż Martyna Wojciechowska. Jeśli ktoś szukałby tego na moim kawałku internetu, to pardon, nie znajdzie. 

Ja tutaj jestem żeby się wyszumieć. Żeby znaleźć. Albo zgubić. Albo krzyknąć. Albo szepnąć. Żeby podzielić się kawałkiem siebie i tego co mam w głowie. I tym co mam okazję obserwować.

Jeżeli Ty Czytelniku (jeśli w ogóle istniejesz), znajdziesz tutaj coś dla siebie, uciekniesz, wrócisz, przyjdziesz i odejdziesz, schowasz się i pokażesz i wreszcie po prostu  będziesz - będzie mi miło. 

Zostań jeśli chcesz. Albo nie jeśli nie chcesz. 
Krótko mówiąc: rób co uważasz. 

A.