czwartek, 17 grudnia 2020

"O, motyla noga!", czyli dzisiaj ugryźcie się w język.

 17. grudnia dniem bez przeklinania. Tak słyszałam.

Tak samo jak można się bawić bez alkoholu, to analogicznie można też posilić się o posługiwanie się CZYSTĄ mową. Tylko po co? Zwłaszcza, że Anglicy (tym razem nie Amerykanie, szok!) wybadali, "że przeklinanie - zwłaszcza spontaniczne, jako reakcja na bodziec - redukuje odczuwanie bólu" - ładne, nie? :) A tu nagle ktoś z dziwnego powodu ogłasza, że wymyśli takie "święto"...  



Szacuje się, że przeciętny Polak, czynnie zna, czyli używa w wypowiedziach maksymalnie do 30. tysięcy słów. Brzmi dumnie? Tak, pod warunkiem, że wyprzemy ze swojej świadomości, że w słowniku języka polskiego znajduje się nawet do 140. tysięcy haseł... Z taką wiedzą z tyłu głowy, to wyżej wspomniane 30. tysięcy wypada nieco gorzej :)  Następne sondaże mówią o tym, że same wulgaryzmy stanowią około 30 % słownictwa licealistów, a kolokwializmy kolejne 50 %, a zatem tylko co piąte słowo, używane przez współczesną młodzież, nadaje się do użycia na maturze. Wiedzieliście o tym? Ja tez nie :D 

Idąc tym tropem, jeśli teraz rzeczywiście nagle każdy by się zaczął powstrzymywać od "łaciny kuchennej", to większość z nas by całkiem zaniemówiła. 

I może właśnie, kur*a, to jest jakiś pomysł?  ;-) 


A. 

wtorek, 1 września 2020

do szkoły matoły, bo osły już poszły!

Dziś przeczytałam na instagramie u Wojewódzkiego, że "Rok szkolny jest jak ciąża. Niby trwa 9 miesięcy, ale rzygać się chce już po dwóch tygodniach". 

No, i tak i nie. 

Z perspektywy mojej teraz: zdecydowanie się nie zgadzam - nerkę bym oddała za możliwość powrotu do budy i za to żeby moim jedynym dramatem życiowym było napisanie klasówki z matmy na gałę. Zwłaszcza, że podchodzić do poprawy możesz nieskończenie wiele razy. A nawet jeśli rzeczywiście jesteś pałą stulecia, i jak śpiewał taki jeden z wąsem, jak "ni uja, ni" , nie jesteś w stanie uzyskać pozytywnej oceny, to ta nauczycielka naciągnie Ci wreszcie zaliczenie na DOP-a, chociażby z litości i z braku jej cierpliwości do Ciebie i Twojej głupoty! 

Z perspektywy ucznia jednak, sądzę, że dwa tygodnie, to i tak o dużo za dużo.. Pomnę, że za moich pięknych lat młodzieńczych i stosunkowo beztroskich w liceum, facetka od matmy miała przecudowny dar rujnowania swoim uczniom życia zdecydowanie wcześniej. Wystarczyło po prostu przyjść do szkoły , a kartkówkę miałeś już na pierwszych zajęciach, bo przecież ona musi sprawdzić jak mocno utkwiłeś na intelektualnym dnie i przypomnieć Ci oceną niedostateczną, że przez tych kilka miesięcy waszej owocnej współpracy w trakcie roku szkolnego, Ty się z tego dna, człowieku, nie wygrzebiesz. A jeżeli znalazł się dzban, który autentycznie dna dotykał, to ja w to dno stukałam od spodu - tak mi świetnie szło z przedmiotu jakim jest matematyka, królowa wszystkich nauk.. 

Ech, to były czasy! Aż się łezka kręci w oku 😢



Jest jeszcze trzecia perspektywa. Ta, której dotąd nie przerabialiśmy, czyli powrót do szkoły w dobie covid'a-19. Raczkujemy w tej dziedzinie, więc na ten moment nie ma się czym jeszcze podniecać, bo dopiero się okaże czy daliśmy temu radę czy też wręcz przeciwnie i czy te biedne dzieci nie wrócą na chatę z hukiem. Powściągnijmy się zatem w okazywaniu radości z tegoż powodu - głupio by było się tak na starcie zderzyć z rozczarowaniem, nie?  😉

Mając na uwadze rozwój naszej młodzieży, dobrze by było, żeby oni w tych szkołach jednak zostali.. Drugi semestr szkolny ubiegłego roku, to nie tylko był AWANS do następnej klasy, tylko to było fuksiarskie prześlizganie się level wyżej i ucieczka przed kiblowaniem na roku w jednym - piszę oczywiście o tych "orłach", których to dotyczy , więc ci, którzy potrafią czytać i pisać, niech się nie obruszają :) 

Lekcje online, przynajmniej w naszym powiecie, to była TRA-GE-DIA wielkimi literami pisana! Miałam okazję zaobserwować jak to działa (a w zasadzie jak to NIE działa) na własne oczy i kur*a, ręce nie miały mi gdzie opaść. 

PRZYKŁAD: 

Rozpoczyna się lekcja języka polskiego. Babeczka (czyt. nauczycielka) się loguje do tego jakiegoś tam systemu, dzieci po kolei mają sygnalizować, że są "obecni" i jeb: Kasia ma problem with network. No to ciul, dobra, pani nauczycielka instruuje Kasię jak się ponownie połączyć i okej, na 10 sekund jest luz, aż do momentu, w którym problem with network nie pojawi się u Ani. Analogia identyczna, pani pomaga Ani, Ania na nowo łączy się z siecią i następne dziecko wywala z systemu. I tak, człowieku, mija 45 minut lekcyjnych, z których nie wyniknęło NIC poza górą zadań domowych wraz z materiałem, którego, ze względów technicznych, nie przerobiono na zajęciach.

I ja wszystko rozumiem, że pewnych problemów nie przeskoczysz i jest to niczyja wina , ale nie zmienia się fakt, ze jest to chu*nia. 

Pomińmy te wszechobecne i wieczne kłopoty z logowaniem się dzieci do e-szkoły i pomińmy nawet to, że przecież nie każde dziecko w ogóle ma w posiadaniu komputer - no, heeeloooł!, a jeśli ma, to na spółkę z sześciorgiem rodzeństwa, z którego każde uczęszcza do innej klasy i nawet jakby skały miały się zesrać, to nie mają oni szans na uczestnictwo w zajęciach, bo fizyka na to, kur*a, nie pozwala! 

Ale do czego próbuję przejść? Wracając do tematu troski o rozwój naszej zdolnej, acz nie wykorzystującej swojego potencjału, młodzieży, to chciałabym zauważyć, że już grubo przed pandemią, wyżej wspomniana młodsza część naszego społeczeństwa, zapomniała czym w ogóle jest książka i co się z nią w robi ^^ Wszystko za sprawą instagrama na smartfonie w ręce podczas zajęć z języka polskiego, zamiast "Pana Tadeusza" na ławce przed nosem CZYTANEGO (nie pitego!!!) ze zrozumieniem

Olbratowski, w jednym z porannych felietonów w RMFie, swego czasu wspomniał o tym, że "(...) Odzywają się narzekania, że Polacy nie czytają książek, a jeśli już, to takie poradniki typu: "JAK PRZEJŚĆ NA DIETĘ?" ; "JAK PORADZIĆ SOBIE ZE STRESEM ZWIĄZANYM Z DIETĄ?" ; "JAK PORZUCIĆ DIETĘ BEZ STRESU?"  i takie tam.. W zupełnej pogardzie mamy klasykę, a klasyka jest ważna, bo jakby nie klasyka, to nie byłoby nie-klasyki, no logiczne. Można klasykę zatem sprzedawać jako poradniki. Takie przykłady: "OGNIEM I MIECZEM" Sienkiewicza, jako poradnik sztuki walki. A nowelę "SIŁACZKA" na przykład sprzedawać jako poradnik fitness dla kobiet autorstwa Ewy Chodakowskiej. Oczywiście dopisujemy współpraca: Stefan Żeromski i tak dalej, żeby nie było."

*dla tych, którzy nie wiedzą, książka, według sjp PWN to:«złożone i oprawione arkusze papieru, zadrukowane tekstem literackim, naukowym lub użytkowym; też: tekst wydrukowany na tych arkuszach»

** dla tych bardziej opornych i nadal nie rozumiejących, Tomasz Olbratowski słusznie spostrzegł również, że "(...) książki dzielą się na te w miękkich i na te w twardych okładkach. Te w miękkich są do czytania, a te w twardych są do przyciskania klejonych powierzchni - jeśli tak mówi instrukcja obsługi kleju. Dana książka w twardej okładce, może mieć identyczną treść, co książka w miękkiej okładce. Czyli są to te same książki, choć nie identyczne. Zabawne spostrzeżenie, prawda?"  

Nie dodaję nic więcej i nie ujmuję - szanowny Pan Redaktor  wyczerpał temat 😂😂😂


A. 

piątek, 29 maja 2020

i wysil się tu, człowieku, na KOMPLEMENT.. czyli zdanie o tym jak bardzo faceci mają przewalone.

Stałam dziś w kolejce do kasy w spożywczym, a za mną, w bezpiecznej odległości, chłopak z dziewczyną. Z ich rozmowy wydedukowałam, że to jest ich jedno z pierwszych spotkań: koleś był zabawnie zakłopotany, a laska na wszystko co mówił reagowała nerwowym chichotem, rzecz jasna najgłośniejszym w momentach najmniej zabawnych - wiadomo. (ach, te pierwsze randki, aż się łezka kręci w oku.. ;) ) 

W pewnej chwili nastała między nimi cisza, ewidentnie gość wysypał się już ze wszystkich sucharów i zaczął zachodzić w głowę, co, kur*wa teraz i jak poradzić sobie z ta ciszą, która przecież jest taka niezręczna :D ..Chyba typek nabrał powietrza w płuca, bo wyjątkowo donośnym głosem i totalnie z dupy stwierdził, że dziewczyna ma piękny uśmiech. Sytuacja dosyć komiczna zważywszy na miejsce, w którym się znajdowaliśmy (osiedlowe delikatesy, te! :D )  i na reakcje ludzi, którzy dokładnie w tej chwili odwrócili się w ich stronę - tak, ja też - z niedowierzaniem, czyniąc ten moment jeszcze bardziej "magicznym". Nie zapominajmy o fakcie, że maska jej zasłaniała połowę twarzy, więc komplement, jak najbardziej trafiony w punkt :D :D :D

I może jeszcze sytuacja byłaby do uratowania, gdyby ta laska po prostu podziękowała za, no, nie ma co, miłe słowo i w angielskim stylu zmieniła temat, wyciągając tym samym typka z nieco kłopotliwej sytuacji, ale po co, skoro można zaprzeczyć i wymusić na bidoku szereg argumentów potwierdzających jego słowa o jej, rzekomym, czarującym uśmiechu? :D

I tutaj się pojawił mój wniosek : laski nie potrafią reagować na komplementy.
Panowie też nie, ale to my jesteśmy prawdziwymi mistrzyniami do cna zmanipulowanego i nieszczerego autodissu, mającego na celu wymuszenie kolejnych pochlebstw na swój temat. A spróbowałby taki jeden czy drugi tego następnego komplementu nie wymyślić.. albo, nie daj Boże, przyznać rację tym jej zaprzeczeniom.. wtedy zdanie: "Pakuj się, gnoju!" , powinno generować się facetom w głowach z automatu.

Poniżej klasyka w najczystszej postaci:

" -kochanie, ładnie wyglądasz, chyba schudłaś!
  - nieprawda! przybrałam 2 kg! nie kłam!
  - no, okej, może rzeczywiście troszkę, ale i tak jest pięknie!"     ...i to jest moment, w którym następuje cisza w rozmowie i koleś ma minutę operacyjną na ulotnienie się z pomieszczenia, bo w przeciwnym razie zostanie zgładzony. 



I to nie są żarty. To jest, kur*a, samo życie.


A.

sobota, 8 lutego 2020

"(...)moda, człowieku, moda, wiesz co jest?!"

Zamiast "dzień dobry", tytułem wstępu: 


***

Znów zestarzałam, może stąd ta refleksja? A może po prostu wyszłam z domu, no ja nie wiem, kurwix...?!

Sprawa wygląda mniej więcej tak: 


... no i tak:


Ej, wydawało mi się, że w miarę nad tym panuję i że nadążam. Przy czym "wydawało mi się" jest tutaj nieprzypadkowym zabiegiem stylistycznym... 

***

Wyszłam z M. po jedzenie. Do McDonald's. Zamówiliśmy. I siedzimy. 
Tak się złożyło, że stolik był na tyle daleko od tablicy, na której widniały zamówienia do wydania, że naprawdę należało wytężyć wzrok żeby w ogóle ogarnąć temat. Koniec końców to i tak było za mało ;p No, kur*a, sokół by nie dał rady, ej! Ale próbowaliśmy - punkt dla nas! W przerwach między próbami odczytania numeru na tablicy a rzeczywistym wkurw*m, że i tak nic z tego, mimowolnie rozejrzałam się po sali. Najpierw raz, bez większych emocji, a potem - po rozbrajającej reakcji M. na to co widzi - drugi raz...
Oniemiałam.

Średnia wieku w Maku to przedział między 15 a, max, 17 lat.
Wychowawcy, tej szkolnej wycieczki, brak. 
Poczułam się jakby ktoś włączył "pause", przewinął 10 lat w przód i jeb: "play". 
Ja rozumiem, że stajlisz, że - nie w dosłownym tłumaczeniu - SWAG, że lans i ogólnie, że kto odstaje ten "c*pa", ale kuuuuurła, zawsze sądziłam, że jakieś granice obowiązują w każdej dziedzinie życia. Grubo się pomyliłam. Keine, kur*a, grenzen! Laski od gości nie różnią się niczym! No dobra, może poza brakiem czerwonej szminki u płci (jeszcze) męskiej. Ale obcisłe rurki? (czyt. stopień opięcia na łydkach, udach czy też w innych miejscach rzeczywisty level hard, a nie jakieś tam ledwo przechodzące przez stopę) Złote meszty? Różowa bluza? Jednakowo u każdego.

Dodatkowo za najnowszego smartphone'a, papierowy kubek z late na wynos w ręce i plecak w formie worka na obuwie z przedszkola (byle nike!) plus 100 do karty mocy ;)

Przekomiczny widok.

A.