niedziela, 31 stycznia 2021

Nie wierzę - najwyraźniej Bóg tak chciał.

Z zasady nie podejmuję się polemik na tematy polityczne, kościelne , czy dotyczące orientacji seksualnej. Nie dlatego, że boję się konfrontacji z opozycją do moich poglądów, a dlatego, że po prostu uważam, że nie warto. To są trzy naczelne tematy, do których nie da się przekonać osoby stojącej po drugiej stronie muru i KROPKA. Albo jesteś lewicowy albo prawicowy. Albo wierzysz w Boga, albo nie i albo akceptujesz homoseksualistów i pozwalasz im normalnie żyć w społeczeństwie albo spaliłbyś ich na stosie za sam fakt , że są. 

Z doświadczenia własnego wiem, że próby podejmowania dyskusji na te tematy z ludźmi o odmiennych poglądach Z-A-W-S-Z-E kończą się awanturami. Ludzie nie potrafią zrozumieć i uszanować tego, że myślisz albo czujesz, ewentualnie i myślisz i czujesz jednocześnie, inaczej niż oni sami. Ja jako dumna lewaczka akceptująca gejów i lesbijki oraz nie wierząca w kościół umiem wysłuchać ze spokojem tę druga stronę, jednak w przeciwnym kierunku niestety raczej się nie zdarza - i to ze smutkiem stwierdzam. Dlatego swoje zdanie mam, cudze szanuję ale poglądami się w tych kwestiach nie wymieniam. Czemu? Bo mi się nie chce.

Jak zakładałam tego bloga, to w pierwszym poście napisałam, że on jest po to, żebym mogła sobie od czasu do czasu wylać do sieci pomyje z własnych przemyśleń i po prostu ponarzekać, co w efekcie ma pełnić formę takiego mojego osobistego terapeuty i konfesjonału w jednym, więc jeżeli o czymś tutaj głoszę , a Tobie się to nie podoba, to wypad, albo jak kto woli : Z BOGIEM :)

Dojrzałam do tego, żeby to głośno powiedzieć: NIE WIERZĘ. Nie wierzę w Boga, nie wierzę tym bardziej w kościół jako instytucję i nie wierzę w to, co się tu, kur*a, odpier*ala. Mało tego! Uważam , że bycie w tym kraju człowiekiem potrafiącym głośno wypowiedzieć słowa sprzeciwu wobec kościoła to akt odwagi i suwerennego myślenia.

 "Religia jest (...) dla ludzi nie potrafiących mocno ale samodzielnie trzymać steru własnego sumienia. Kościół jest jak McDonald's - przede wszystkim liczy klientów. Jakość obsługi schodzi niestety na dalszy plan.". - Tak kiedyś przeczytałam w autobiografii K. Wojewódzkiego i podpisuję się pod tym obiema rękami. 

*** 

Kilka dni temu, nic nie mówiąc nikomu, poszłam do kościoła. Pierwszy raz od Bitwy pod Grunwaldem. Po co? Nie wiem. Tak poczułam. Bo chciałam. Bo byłam ciekawa. I co teraz? Żałuję. I to ze wszystkich sił i jak tylko potrafię to wyrazić, żałuję. Chciałam się wyspowiadać. (Nawet jak to piszę, to chce mi się śmiać 😂)Z trudem wielkim próbowałam sobie przypomnieć tę całą formułkę, co to się ją mówi zanim zaczniesz się uzewnętrzniać przed facetem w czerni - bez skutku. Ksiądz od razu wyłapał, że silę się na wyrecytowanie tego tekstu i z przekąsem stwierdził : "mhmmmmm... słychać, że dawno nas tutaj nie było.. mhmmmm... potraktujmy to więc jak pierwszy grzech na liście, która jak zakładam, pewnie jest długa". Jak widać nie tylko Bóg Ojciec jest wszechwiedzący - ten ksiądz też. Jak można się domyślić, momentalnie mi się  tej całej spowiedzi i powolutku acz sukcesywnie zaczęłam tracić nad sobą kontrolę.. Zapytałam więc duchownego, czy mogę sama powiedzieć te grzechy, czy może w ogóle on wie lepiej i moja obecność jest tutaj zbędna. I się, kur*a, zaczęło moralizowanie.. Dowiedziałam się, że ewidentnie moce nieczyste mną zawładnęły i że jest to wynik mojej długiej absencji na mszach w kościele. Czaicie ten absurd?! Poczułam się jakbym poszła na sesję do egzorcysty, a nie do kościoła na spowiedź grzechów typu: "używałam niecenzuralnych słów", czy że "pokłóciłam się z siostrą". Z hukiem wyszłam z tej drewnianej budki i utwierdziłam się w przekonaniu jak bardzo jest to uzasadnione, że to pierd*lę. 

*** 

Ja wiem, że może trafiłam na "nie tego" księdza i może akurat miał gorszy dzień albo zwyczajnie matka mu na głowę usiadła przy porodzie i taki już pozostanie jeb*nięty #foewa, ale co mnie to interesuje? Tak samo jak przed przyjęciem do wojska czy do policji robią kandydatom testy psychologiczne, które z założenia mają wykluczyć tych co według jakichś tam norm się nie nadają, tak samo powinno się to stosować w seminariach. Uważam, że jedno i drugie to zawody zaufania publicznego, więc dlaczego faceci w czerni zawsze mają luz? No, nie kumam tego! 


Szkoda, że jak przychodzi sądzić takiego jednego czy drugiego biskupa za to, że lubi sprawdzać co małe dziewczynki mają pod spódnicą, to wtedy już nie są traktowani jak słudzy samego Boga, tylko jak zwykli ludzie i to w ogóle z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, najczęściej BEZKARNI ZWYKLI LUDZIE. Mogę oczywiście czepiać się środowiska listonoszy czy mechaników i badać u nich odsetek pedofilii, ale oni nie odmieniają słowa "miłość" przez wszystkie przypadki. I to absurdalne "autorozgrzaszanie" się kapłanów, nosz ku*wa mać! Przecież nawet jak to piszę, to mnie chce krew nagła zalać! Chyba nie ma wśród ludzi z dostępem do internetu takiego, który by nie widział "kazania" wygłoszonego, przy okazji 29. rocznicy powstania Radia Maryja, przez samego Ojca/prezesa Rydzyka. To co ten chłop wyprawia, to się w pale nie mieści! Dla tych co jednak nie wiedzą o czym mówię, to w ogromnym skrócie: Rydzyk stwierdził, że ex biskup Edward J. , żeby było zabawniej - doktor teologii MORALNEJ , jest ofiarą dzisiejszych mediów i męczennikiem, a nie tak jak wiadomo wszem i wobec zwykłą świnia i pedofilem. Ku*wa, i jeszcze dostał za te bzdury oklaski! 

K. Wojewódzki w swojej biografii pisze: "To co ostatnio wyprawiają w Polsce to absolutny, obyczajowy zaduch i uzurpowanie sobie prawa do gmerania  nam w duszach bez znieczulenia. Zapędy cenzuralne, tłumienie wolności słowa, pakowanie się z czarnymi, drogimi butami na porodówki, do nauki, do naszego portfela. Kościół przestał być narzędziem Chrystusa, a stał się narzędziem Chytrusa!

Jest ktokolwiek kto ma RACJONALNE i PRAWDZIWE argumenty przemawiające za tym, że tak nie jest?! Nie ma. 


*** 

Najlepszy jest ten patetyczny ton, kiedy ludzie ślepo zapatrzeni w "dążenie za Chrystusem" reagują na moje wywody na temat kościoła i w agresywny sposób próbują mnie "nawracać", sądząc, że fakt iż mam własną, popartą zresztą szeregiem argumentów opinię na temat wiary, jest z mojej strony aktem heretyzmu , a że Bóg ostatecznie i tak mi wybaczy.

Nie ma co - ludzki Pan. 😂



A.

czwartek, 17 grudnia 2020

"O, motyla noga!", czyli dzisiaj ugryźcie się w język.

 17. grudnia dniem bez przeklinania. Tak słyszałam.

Tak samo jak można się bawić bez alkoholu, to analogicznie można też posilić się o posługiwanie się CZYSTĄ mową. Tylko po co? Zwłaszcza, że Anglicy (tym razem nie Amerykanie, szok!) wybadali, "że przeklinanie - zwłaszcza spontaniczne, jako reakcja na bodziec - redukuje odczuwanie bólu" - ładne, nie? :) A tu nagle ktoś z dziwnego powodu ogłasza, że wymyśli takie "święto"...  



Szacuje się, że przeciętny Polak, czynnie zna, czyli używa w wypowiedziach maksymalnie do 30. tysięcy słów. Brzmi dumnie? Tak, pod warunkiem, że wyprzemy ze swojej świadomości, że w słowniku języka polskiego znajduje się nawet do 140. tysięcy haseł... Z taką wiedzą z tyłu głowy, to wyżej wspomniane 30. tysięcy wypada nieco gorzej :)  Następne sondaże mówią o tym, że same wulgaryzmy stanowią około 30 % słownictwa licealistów, a kolokwializmy kolejne 50 %, a zatem tylko co piąte słowo, używane przez współczesną młodzież, nadaje się do użycia na maturze. Wiedzieliście o tym? Ja tez nie :D 

Idąc tym tropem, jeśli teraz rzeczywiście nagle każdy by się zaczął powstrzymywać od "łaciny kuchennej", to większość z nas by całkiem zaniemówiła. 

I może właśnie, kur*a, to jest jakiś pomysł?  ;-) 


A. 

wtorek, 1 września 2020

do szkoły matoły, bo osły już poszły!

Dziś przeczytałam na instagramie u Wojewódzkiego, że "Rok szkolny jest jak ciąża. Niby trwa 9 miesięcy, ale rzygać się chce już po dwóch tygodniach". 

No, i tak i nie. 

Z perspektywy mojej teraz: zdecydowanie się nie zgadzam - nerkę bym oddała za możliwość powrotu do budy i za to żeby moim jedynym dramatem życiowym było napisanie klasówki z matmy na gałę. Zwłaszcza, że podchodzić do poprawy możesz nieskończenie wiele razy. A nawet jeśli rzeczywiście jesteś pałą stulecia, i jak śpiewał taki jeden z wąsem, jak "ni uja, ni" , nie jesteś w stanie uzyskać pozytywnej oceny, to ta nauczycielka naciągnie Ci wreszcie zaliczenie na DOP-a, chociażby z litości i z braku jej cierpliwości do Ciebie i Twojej głupoty! 

Z perspektywy ucznia jednak, sądzę, że dwa tygodnie, to i tak o dużo za dużo.. Pomnę, że za moich pięknych lat młodzieńczych i stosunkowo beztroskich w liceum, facetka od matmy miała przecudowny dar rujnowania swoim uczniom życia zdecydowanie wcześniej. Wystarczyło po prostu przyjść do szkoły , a kartkówkę miałeś już na pierwszych zajęciach, bo przecież ona musi sprawdzić jak mocno utkwiłeś na intelektualnym dnie i przypomnieć Ci oceną niedostateczną, że przez tych kilka miesięcy waszej owocnej współpracy w trakcie roku szkolnego, Ty się z tego dna, człowieku, nie wygrzebiesz. A jeżeli znalazł się dzban, który autentycznie dna dotykał, to ja w to dno stukałam od spodu - tak mi świetnie szło z przedmiotu jakim jest matematyka, królowa wszystkich nauk.. 

Ech, to były czasy! Aż się łezka kręci w oku 😢



Jest jeszcze trzecia perspektywa. Ta, której dotąd nie przerabialiśmy, czyli powrót do szkoły w dobie covid'a-19. Raczkujemy w tej dziedzinie, więc na ten moment nie ma się czym jeszcze podniecać, bo dopiero się okaże czy daliśmy temu radę czy też wręcz przeciwnie i czy te biedne dzieci nie wrócą na chatę z hukiem. Powściągnijmy się zatem w okazywaniu radości z tegoż powodu - głupio by było się tak na starcie zderzyć z rozczarowaniem, nie?  😉

Mając na uwadze rozwój naszej młodzieży, dobrze by było, żeby oni w tych szkołach jednak zostali.. Drugi semestr szkolny ubiegłego roku, to nie tylko był AWANS do następnej klasy, tylko to było fuksiarskie prześlizganie się level wyżej i ucieczka przed kiblowaniem na roku w jednym - piszę oczywiście o tych "orłach", których to dotyczy , więc ci, którzy potrafią czytać i pisać, niech się nie obruszają :) 

Lekcje online, przynajmniej w naszym powiecie, to była TRA-GE-DIA wielkimi literami pisana! Miałam okazję zaobserwować jak to działa (a w zasadzie jak to NIE działa) na własne oczy i kur*a, ręce nie miały mi gdzie opaść. 

PRZYKŁAD: 

Rozpoczyna się lekcja języka polskiego. Babeczka (czyt. nauczycielka) się loguje do tego jakiegoś tam systemu, dzieci po kolei mają sygnalizować, że są "obecni" i jeb: Kasia ma problem with network. No to ciul, dobra, pani nauczycielka instruuje Kasię jak się ponownie połączyć i okej, na 10 sekund jest luz, aż do momentu, w którym problem with network nie pojawi się u Ani. Analogia identyczna, pani pomaga Ani, Ania na nowo łączy się z siecią i następne dziecko wywala z systemu. I tak, człowieku, mija 45 minut lekcyjnych, z których nie wyniknęło NIC poza górą zadań domowych wraz z materiałem, którego, ze względów technicznych, nie przerobiono na zajęciach.

I ja wszystko rozumiem, że pewnych problemów nie przeskoczysz i jest to niczyja wina , ale nie zmienia się fakt, ze jest to chu*nia. 

Pomińmy te wszechobecne i wieczne kłopoty z logowaniem się dzieci do e-szkoły i pomińmy nawet to, że przecież nie każde dziecko w ogóle ma w posiadaniu komputer - no, heeeloooł!, a jeśli ma, to na spółkę z sześciorgiem rodzeństwa, z którego każde uczęszcza do innej klasy i nawet jakby skały miały się zesrać, to nie mają oni szans na uczestnictwo w zajęciach, bo fizyka na to, kur*a, nie pozwala! 

Ale do czego próbuję przejść? Wracając do tematu troski o rozwój naszej zdolnej, acz nie wykorzystującej swojego potencjału, młodzieży, to chciałabym zauważyć, że już grubo przed pandemią, wyżej wspomniana młodsza część naszego społeczeństwa, zapomniała czym w ogóle jest książka i co się z nią w robi ^^ Wszystko za sprawą instagrama na smartfonie w ręce podczas zajęć z języka polskiego, zamiast "Pana Tadeusza" na ławce przed nosem CZYTANEGO (nie pitego!!!) ze zrozumieniem

Olbratowski, w jednym z porannych felietonów w RMFie, swego czasu wspomniał o tym, że "(...) Odzywają się narzekania, że Polacy nie czytają książek, a jeśli już, to takie poradniki typu: "JAK PRZEJŚĆ NA DIETĘ?" ; "JAK PORADZIĆ SOBIE ZE STRESEM ZWIĄZANYM Z DIETĄ?" ; "JAK PORZUCIĆ DIETĘ BEZ STRESU?"  i takie tam.. W zupełnej pogardzie mamy klasykę, a klasyka jest ważna, bo jakby nie klasyka, to nie byłoby nie-klasyki, no logiczne. Można klasykę zatem sprzedawać jako poradniki. Takie przykłady: "OGNIEM I MIECZEM" Sienkiewicza, jako poradnik sztuki walki. A nowelę "SIŁACZKA" na przykład sprzedawać jako poradnik fitness dla kobiet autorstwa Ewy Chodakowskiej. Oczywiście dopisujemy współpraca: Stefan Żeromski i tak dalej, żeby nie było."

*dla tych, którzy nie wiedzą, książka, według sjp PWN to:«złożone i oprawione arkusze papieru, zadrukowane tekstem literackim, naukowym lub użytkowym; też: tekst wydrukowany na tych arkuszach»

** dla tych bardziej opornych i nadal nie rozumiejących, Tomasz Olbratowski słusznie spostrzegł również, że "(...) książki dzielą się na te w miękkich i na te w twardych okładkach. Te w miękkich są do czytania, a te w twardych są do przyciskania klejonych powierzchni - jeśli tak mówi instrukcja obsługi kleju. Dana książka w twardej okładce, może mieć identyczną treść, co książka w miękkiej okładce. Czyli są to te same książki, choć nie identyczne. Zabawne spostrzeżenie, prawda?"  

Nie dodaję nic więcej i nie ujmuję - szanowny Pan Redaktor  wyczerpał temat 😂😂😂


A. 

piątek, 29 maja 2020

i wysil się tu, człowieku, na KOMPLEMENT.. czyli zdanie o tym jak bardzo faceci mają przewalone.

Stałam dziś w kolejce do kasy w spożywczym, a za mną, w bezpiecznej odległości, chłopak z dziewczyną. Z ich rozmowy wydedukowałam, że to jest ich jedno z pierwszych spotkań: koleś był zabawnie zakłopotany, a laska na wszystko co mówił reagowała nerwowym chichotem, rzecz jasna najgłośniejszym w momentach najmniej zabawnych - wiadomo. (ach, te pierwsze randki, aż się łezka kręci w oku.. ;) ) 

W pewnej chwili nastała między nimi cisza, ewidentnie gość wysypał się już ze wszystkich sucharów i zaczął zachodzić w głowę, co, kur*wa teraz i jak poradzić sobie z ta ciszą, która przecież jest taka niezręczna :D ..Chyba typek nabrał powietrza w płuca, bo wyjątkowo donośnym głosem i totalnie z dupy stwierdził, że dziewczyna ma piękny uśmiech. Sytuacja dosyć komiczna zważywszy na miejsce, w którym się znajdowaliśmy (osiedlowe delikatesy, te! :D )  i na reakcje ludzi, którzy dokładnie w tej chwili odwrócili się w ich stronę - tak, ja też - z niedowierzaniem, czyniąc ten moment jeszcze bardziej "magicznym". Nie zapominajmy o fakcie, że maska jej zasłaniała połowę twarzy, więc komplement, jak najbardziej trafiony w punkt :D :D :D

I może jeszcze sytuacja byłaby do uratowania, gdyby ta laska po prostu podziękowała za, no, nie ma co, miłe słowo i w angielskim stylu zmieniła temat, wyciągając tym samym typka z nieco kłopotliwej sytuacji, ale po co, skoro można zaprzeczyć i wymusić na bidoku szereg argumentów potwierdzających jego słowa o jej, rzekomym, czarującym uśmiechu? :D

I tutaj się pojawił mój wniosek : laski nie potrafią reagować na komplementy.
Panowie też nie, ale to my jesteśmy prawdziwymi mistrzyniami do cna zmanipulowanego i nieszczerego autodissu, mającego na celu wymuszenie kolejnych pochlebstw na swój temat. A spróbowałby taki jeden czy drugi tego następnego komplementu nie wymyślić.. albo, nie daj Boże, przyznać rację tym jej zaprzeczeniom.. wtedy zdanie: "Pakuj się, gnoju!" , powinno generować się facetom w głowach z automatu.

Poniżej klasyka w najczystszej postaci:

" -kochanie, ładnie wyglądasz, chyba schudłaś!
  - nieprawda! przybrałam 2 kg! nie kłam!
  - no, okej, może rzeczywiście troszkę, ale i tak jest pięknie!"     ...i to jest moment, w którym następuje cisza w rozmowie i koleś ma minutę operacyjną na ulotnienie się z pomieszczenia, bo w przeciwnym razie zostanie zgładzony. 



I to nie są żarty. To jest, kur*a, samo życie.


A.

sobota, 8 lutego 2020

"(...)moda, człowieku, moda, wiesz co jest?!"

Zamiast "dzień dobry", tytułem wstępu: 


***

Znów zestarzałam, może stąd ta refleksja? A może po prostu wyszłam z domu, no ja nie wiem, kurwix...?!

Sprawa wygląda mniej więcej tak: 


... no i tak:


Ej, wydawało mi się, że w miarę nad tym panuję i że nadążam. Przy czym "wydawało mi się" jest tutaj nieprzypadkowym zabiegiem stylistycznym... 

***

Wyszłam z M. po jedzenie. Do McDonald's. Zamówiliśmy. I siedzimy. 
Tak się złożyło, że stolik był na tyle daleko od tablicy, na której widniały zamówienia do wydania, że naprawdę należało wytężyć wzrok żeby w ogóle ogarnąć temat. Koniec końców to i tak było za mało ;p No, kur*a, sokół by nie dał rady, ej! Ale próbowaliśmy - punkt dla nas! W przerwach między próbami odczytania numeru na tablicy a rzeczywistym wkurw*m, że i tak nic z tego, mimowolnie rozejrzałam się po sali. Najpierw raz, bez większych emocji, a potem - po rozbrajającej reakcji M. na to co widzi - drugi raz...
Oniemiałam.

Średnia wieku w Maku to przedział między 15 a, max, 17 lat.
Wychowawcy, tej szkolnej wycieczki, brak. 
Poczułam się jakby ktoś włączył "pause", przewinął 10 lat w przód i jeb: "play". 
Ja rozumiem, że stajlisz, że - nie w dosłownym tłumaczeniu - SWAG, że lans i ogólnie, że kto odstaje ten "c*pa", ale kuuuuurła, zawsze sądziłam, że jakieś granice obowiązują w każdej dziedzinie życia. Grubo się pomyliłam. Keine, kur*a, grenzen! Laski od gości nie różnią się niczym! No dobra, może poza brakiem czerwonej szminki u płci (jeszcze) męskiej. Ale obcisłe rurki? (czyt. stopień opięcia na łydkach, udach czy też w innych miejscach rzeczywisty level hard, a nie jakieś tam ledwo przechodzące przez stopę) Złote meszty? Różowa bluza? Jednakowo u każdego.

Dodatkowo za najnowszego smartphone'a, papierowy kubek z late na wynos w ręce i plecak w formie worka na obuwie z przedszkola (byle nike!) plus 100 do karty mocy ;)

Przekomiczny widok.

A.








poniedziałek, 7 stycznia 2019

przychodzi baba do lekarza...

No i przytrafiło się: musiałam pójść do lekarza... Każdy kiedyś musi odpokutować za grzechy, nie ma litości.

W sumie nie mam prawa tragizować, bo stałam w kolejce do rejestracji tylko 800 lat. Zwykle trwa to 8 lat dłużej. Naiwnie myślałam, że oszukam przeznaczenie i przyjdę wcześniej, to będę pierwsza -  no nie byłam. Rejestracja od 7.30, ja jestem chwilę po 6 i w kolejce z magicznym numerem 28.. Te stare babki nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać. Z założenia podobno wiecznie chore, obolałe, powolne, ale w kolejce do lekarza czy na pocztę nie ma, kur*a, szybszych. Jeżeli przychodzisz do lekarza i okazuje się, że przed Tobą nie ma nikogo wcześniej, to może oznaczać tylko jedno: jest zamknięte.




Ja to w ogóle odnoszę wrażenie, że te baby nawet nie są chore tylko przychodzą tam towarzysko. One się tam wszystkie znają! Jedna drugiej trzyma kolejkę, znają na pamięć rozkład pomieszczeń całego budynku, wiedzą gdzie, co, jak , a jak trzeba, to nawet wiedzą za ile. HIT!

I te rozmowy, niekończące się historie o tym co którą boli bardziej. Jak tak wpadną w trans, to potrafią wymieniać te przypadłości bez przerwy na wdech, true story! To naprawdę fascynujące z ilu narządów się składa człowiek! Jak się tak przysłuchiwałam tym kobietom, to odnoszę wrażenie, że ja połowy z tych rzeczy w ogóle nie mam.

Nie macie pojęcia jak błyskawicznie od bolącego kolana mogą się zrobić przerzuty do płuc! :D

Nic jednak nie przebije akcji pt. "Ja przyszedłem tylko o coś zapytać" i jeeeeb włazi sobie taki przed Tobą nawet nie upewniając się czy rzeczywiście może. Sytuacja znana i kochana przez każdego, kto chociaż raz w życiu stał w kolejce w przychodni, ale perfidna i bezczelna do tego stopnia, że mnie każdorazowo zatyka i nim zdążę w ogóle interweniować, to Krystyna wpuściła przede mną jeszcze 4 ziomalki z koła gospodyń, które przecież "weszły tylko na chwilkę"!
No, krew nagła chce mnie wtedy zalać!

I tkwię w tym stanie jawnej irytacji, aż do pojawienia się kolejnej uśmiechniętej osoby z  rozładowującym napięcie pytaniem: "Kto z Państwa ostatni?". 

Jakby to rzeczywiście miało jakieś, kur*a, znaczenie..


A.

poniedziałek, 23 lipca 2018

15 lipca - ŚWIATOWY DZIEŃ BEZ TELEFONU KOMÓRKOWEGO, ktoś ewidentnie miał dobry humor jak potykał się o ten poroniony pomysł

Co prawda od tego zacnego "święta" uciekł już zgoła tydzień czasu, ale do mnie refleksja na ten temat przypełzła dopiero teraz.

Przyznam, że nawet podjęłam wyzwanie i próbowałam bez komórki funkcjonować tej pamiętnej niedzieli, czy się udało? No fuk*ng way! Może zadanie byłoby prostsze gdyby faktycznie telefon służył do tego do czego miał służyć pierwotnie, czyli do dzwonienia i drukowania SMSów. Teraz to jest przenośny komputer z dostępem do sieci, odtwarzacz muzyki, lustrzanka i portfel in1. I o ile bez telefonu do mamy jestem w stanie przeżyć dzień, to bez wglądu do wyidealizowanego światka znajomków na instagramie nie ma szans! No przecież muszę wiedzieć co Janusz z Grażyną zjedli dziś na obiad, albo gdzie Helena z Krzyśkiem wyprowadzili swojego psa na spacer, no hello!



Znam takich co woleliby oddać nerkę niż smartfona na 24h, #truestory. 

8 godzin spędzonych w pracy, to i tak zdecydowanie za długo, ale 8 godzin spędzonych w pracy bez telefonu, to przecież cała wieczność! (Wszak w przyszłym roku 15.07 wypada w ulubiony dzień tygodnia większości społeczeństwa - w poniedziałek!)
Także ten.. bez żartów, please..

I jeszcze ta data.. :D Ludzie mają wakacje, chcą dzielić się na fejsbuniu zdjęciami z urlopów i tym samym dopieprzać tym, którzy tego wolnego nie mają i miałby im ktoś tego tak po prostu zabronić? Pfff.. #fuckingjoke 

Jedyna optymalna data na tego typu chore "święto" jaka przychodzi mi do głowy, to Nowy Rok, bo większość ludu po Sylwestrowych szaleństwach jedyne po co sięga następnego ranka, to po miskę.

Także mowa do pomysłodawcy: prośba o nowelizację "ustawy", od razu słupki pójdą w górę ;)


A.