czwartek, 22 lutego 2018

na początku było słowo, a potem.. ktoś mi zabronił mówić!

W zasadzie nie wiem czy to jest dobry powód żeby o tym pisać, ale sytuacja wydała mi się na tyle żenująca, irytująca i zaskakująca i wywołała u mnie taką ilość niekontrolowanych zachowań, że w sumie, to mam ochotę sobie publicznie ponarzekać, o!

Niby nic. Niby zwykły wtorkowy wieczór. Niby człowiek skończył pracę. Niby po prostu chce wrócić do domu.

Wsiada w tym celu do busa...

Ale to nie jest zwykły bus! To jest bus w którym nie wolno rozmawiać!
No przecież myślałam, że mnie potrzęsie jak nagle - ni stąd, ni zowąd - dobiegł do mnie i do P. z którą wtedy wracałam, głos kierowcy i tekst, że "mamy przestać klepać jak najęte", bo ten Pan jest w pracy i sobie nie życzy :D

Na niezwykle grzeczne (jak na mnie i jak na sytuację, w której się znalazłam) pytanie skierowane do tego gościa: "Od kiedy to w busie/autobusie nie można się odzywać?", usłyszałam, że on mi w pracy nie przeszkadza i że mamy być cicho albo się przesiąść. Zamurowało mnie.

Ej, facet jest kierowcą busa, wozi ludzi do pracy, do szkoły i do dupy Maryni i będzie mi zwracać uwagę na to, że mam nie rozmawiać, WTF?! Jak mu przeszkadzają ludzie i to, że się komunikują w normalny i kulturalny sposób, to trzeba było zostać kierowcą karawanu!
Jeszcze jak byśmy się rzeczywiście darły albo były wulgarne, to okej, wtedy rozumiem. Ale nic z tych rzeczy nie miało miejsca! Już pomijam sposób w jaki się do nas odezwał, bezczel jeden..

No dawno się nie zdarzyło żeby ktoś mnie publicznie zmarał jak jakiegoś głupka leśnego i tym samym wywołał u mnie poczucie zażenowania i nawet trochę wstydu! Co ja gadam?! NIGDY się tak nie zdarzyło! Bo nigdy nie było powodu! I teraz też nie było!
Taka bzdura, a tak mnie, gość, tym wkurrr.. że aż faktycznie brakło mi słów, #truestory!

***

OGŁOSZENIA PARAFIALNE:
"W busach, autobusach czy innych środkach (co zabawne i paradoksalne) ko-mu-ni-ka-cji nie należy rozmawiać. Grozi to ostentacyjną, z dupy wyjętą i absolutnie nieuzasadnioną, reakcją kierowcy wygłoszoną w obecności pozostałych pasażerów w taki sposób, ażeby każdy z nich dokładnie usłyszał ten opier*ol, który kieruje w twoją stronę. Uczucie zażenowania, wstydu i na zdziwieniu kończąc: nie do opisania."


A.

środa, 7 lutego 2018

"nie śmiej się dziadku z cudzego przypadku", czyli wpis ku przestrodze ;-)

Legenda głosi, że "siódemka" w każdej postaci zwiastuje szczęście. Odważnie śmiem się jednak nie zgodzić, jak tak słucham co też spotyka ludzi w moim otoczeniu przy okazji tej "szczęśliwej" daty.

Jeden gostek z internetów, a teraz zdaje się, że też z reklamy jednego z banków, by trafnie stwierdził: "nic bardziej mylnego" . 

Jezus zmieniał wodę w wino, a są ludzie, którzy powszechnie uważaną za szczęśliwą cyfrę "7" zmieniają w jebańczy #sheethappens i w serię niefortunnych zdarzeń.

*Dacie wiarę, że można rozbić samochód w taki sposób, że nie ma co zbierać na dwa dni przed obowiązkowym przeglądem, otrzymać samochód zastępczy i ten oto zastępczy pojazd zepsuć nawet do niego nie wsiadając?! Historia jak z TVN-owskiej "UWAGI", tj. na faktach - słowo honoru.
Chodzi po Ziemi taka jedna, co to jej auto zmarzło, a tylna szyba nagle uznała, że sobie pęknie xD
⇒ pozdrowienia w stronę K.

**Oprócz tego można wracać z pracy w śnieżycę, złapać flaka i zorientować się dopiero po przejechaniu 10 km, że coś jest ewidentnie nie tak jak powinno. Następnie doturlać się do najbliższego wulkanizatora na jakimś wypizdowie i przy próbie uiszczenia płatności za naprawę zostać poinformowanym iż kart płatniczych owy "serwis" nie obsługuje, będąc tym samym bez grosza w gotówce przy dupie. Mało tego! Telefon rozładowany, a zatem próba powrotu do domu z malowniczej wsi, w której psy dupami szczekają, natychmiast robi się - łagodnie rzecz ujmując
- problematyczna, a fachowiec od remontów, z którym się było umówionym na określoną godzinę czeka od 1.5 h bez żadnych wieści pod bramą, bo możliwość wysłania do niego jakiejkolwiek informacji wyjaśniającej sytuację, uleciała wraz z ostatnim procentem baterii w smartfonie !!!
⇒pozdrowienia w stronę B. 




Dobrze, że pracuję z domu i moje wyjścia, a co za tym idzie, szanse na jakieś losowe dramaty, ograniczają się do minimum.  

Choć w sumie lepiej nie mówię i nawet nie myślę "hop", bo jak wiadomo w drewnianych kościołach cegły też na łeb spadają ;) 

A. 😉😉